Autorem
„Wesela”, jednego z dramatów, który ma stałe miejsce na teatralnych
deskach, jest Stanisław Wyspiański. Impulsem do napisania tego utworu było
autentyczne wesele inteligenta Lucjana Rydla z chłopką Jadwigą Mikołajczykówną.
Wyspiański był jednym spośród gości, którzy zostali zaproszeni na przyjęcie
ślubne.
W
bronowickiej chacie zebrali się przedstawiciele warstw społecznych, które miały
decydujące znaczenie dla historii Polski przełomu XIX i XX wieku: chłopstwo i
inteligencja. Według Stanisława Estreichera, autor dramatu, będąc w izbie
weselnej, spojrzał na wiszący obraz Wernyhory i zadał sobie pytanie: „Co by
to było, gdyby nagle z tej ściany zstąpił Wernyhora przynosząc wieść, iż
wypełnia się proroctwo i że przyszedł czas wyzwolenia z niewoli? Jakie by to
wrażenie wywarło na obecnych, jaki skutek wywołało w całym narodzie?”. Właśnie
odpowiedź na te pytania, a raczej chęć udowodnienia, jak polskie społeczeństwo
jest poróżnione i niezdolne do porozumienia, była jednym z głównych celów,
jakie postawił sobie Wyspiański, pisząc „Wesele”.
Przyjęcie weselne jest tak naprawdę jedynie formą bratania się dwóch grup
społecznych, a i to okazuje się zupełnie niemożliwe. Mimo iż jest to jeden
naród, wydaje się on niesamowicie wyalienowany. Długie lata zaborów sprawiły,
iż inteligent, pobierający nauki w najlepszych szkołach, wie więcej o
krajach leżących daleko od jego ojczystej ziemi niż o swoim domu-Polsce. Świetnym
przykładem takiego stanu rzeczy jest pytanie Radczyni do Kliminy: „Cóż ta,
gosposiu, na roli? Czyście sobie już posiali?”. Wieśniaczka jest wręcz
zdumiona takim zapytaniem, gdyż dla niej to oczywiste, że listopad to
nieodpowiednia pora na takie czynności.
Na kartach „Wesela” Wyspiański krytykuje właśnie powierzchowną ludomanię.
Wieś widziano jedynie jako „oazę spokoju”, zaciszny obszar wiecznego święta,
którego mieszkańcy to zawsze uśmiechnięci ludzie w kolorowych strojach, co
doskonale potwierdzają słowa Dziennikarza: „Niech na całym świecie wojna,
byle polska wieś zaciszna, byle polska wieś spokojna”. Inteligenci
zachwycali się jedynie folklorem, obyczajami, barwnością i oryginalnością
życia na wsi, lecz reszty spraw i problemów wsi nie chcieli zauważać, dopóki
im samym żyło się dobrze.
Także pamięć o rabacji galicyjskiej z 1846 r., w której chłopi zbrojnie
wystąpili przeciw swym panom, nie pozwala tym dwóm odwiecznie zwaśnionym
grupom społecznym porozumieć się. Całe przyjęcie weselne jest „szopką
pozorów” – wszystkie dialogi są podszyte strachem i niechęcią. Mieszczaństwo
dobrze pamięta wydarzenia z 1846 r., mimo iż Pan Młody zapewnia: „mego
dziadka piłą rżnęli… Myśmy wszystko zapomnieli”. Jednak Gospodarz jest
pełen obaw: „to, co było, może przyjść”. Inteligenci boją się świadomego
politycznie chłopa, gdyż chcieliby ujarzmić wielką siłę, jaka drzemie w
ludzie, jedynie dla własnych celów. Sami jednak nie mają nic do zaoferowania,
są bierni i apatyczni, co symbolizuje taniec Chochoła w ostatnim akcie
dramatu. Są oni świadomi swojego stanu i na tym właśnie polega ich
dramatyzm.
Chłopi z kolei w ogóle nie odpowiadają młodopolskim wyobrażeniom, interesują
się polityką, są oni dumni ze swojego pochodzenia i się go nie wstydzą, są
świadomi swojej siły i zapału do walki: „z takich jak my był Głowacki”
– zaznacza Czepiec. Są gotowi do bitwy, pełni energii i woli działania.
Potrzebują jednak przywódcy, który poderwie ich do walki i pokieruje nimi.
Chcieliby współdziałać z inteligencją, ale widzą jej bierność. Widzą
jedynie powierzchowne zainteresowanie sprawami wsi, co wzbudza w nich to niechęć
i nieufność.
Wyspiański
w swym dziele ukazuje, jak bardzo chłopi i mieszczaństwo są odosobnionymi
warstwami. Obie strony zdają sobie sprawę z tych podziałów, Radczyni nawet mówi:
„Wyście sobie, a my sobie. Każden sobie rzepkę skrobie”. Nikt nie
podejmuje jednak jakichkolwiek działań, by to zmienić. Żadna z warstw nie może
przełamać niechęci zakorzenionych w przeszłości. Inteligenci stwarzają
jedynie pozory, tak naprawdę nie potrafią przezwyciężyć strachu przed możliwością
powtórzenia wydarzeń z Galicji z 1846 r., nie robią nic, by poprawić
orientację polityczną zacofanego chłopa, by wzbudzić w nim poczucie
narodowej jedności. Mieszkańcy wsi natomiast to ludzie znający swoją siłę
i zbyt dumni, by podporządkować się inteligencji, dla której zjednoczenie i
walka o wolność nie są priorytetem. Starają się oni pojąć wszystko swoim
racjonalnie myślącym, lecz bardzo prostym rozumem, ale mieszczaństwo
dyskryminuje ich od samego początku, co powoduje żywienie wzajemnych żali i
urazów. Niechlubne wydarzenia z historii, zmitologizowanie wsi i stereotypowe
myślenie, pełne niezgodnych z prawdą wyobrażeń oraz spłycanie roli chłopstwa
w życiu społecznym stoją na przeszkodzie załagodzenia sporów i odzyskania
wiary w istnienie nowego, odrodzonego narodu.
Moim zdaniem obie strony są winne temu, że naród nie mógł się wówczas
zjednoczyć i stanąć w obronie niepodległości. Czasem po prostu warto by
zapomnieć o tym, co za nami, a myśleć o tym, co przed nami, co możemy razem
wspólnie zdziałać dla naszego wspólnego dobra…